Archiwum dla czerwiec 2011
Czytelnik pozna plany redakcji, a konkurencja nie, bo jej nie ma
Regionalny dziennik szwedzki Norran uruchomił narzędzie o nazwie eEditor. To komunikator, poprzez który publikowane są redakcyjne plany na dany dzień, czytelnicy zaś sugerują poprawki i zadają pytania.
Według Anette Novak, redaktor naczelnej dziennika, eEditor zupełnie zmienił miejsce gazety na lokalnym rynku. Po zaangażowaniu czytelników w proces tworzenia dziennika znacznie wzrósł ruch na jego stronie internetowej i na Facebooku, co z kolei przyciągnęło więcej reklamodawców. Zwiększyła się też sprzedaż gazety.
Dlatego pomysł z eEditorem traktowany jest w Norran nie tylko jako sposób uatrakcyjnienia treści w gazecie, ale także jako narzędzie biznesu wydawniczego.
Dziennik ma sto lat, sprzedaje się w około 30 tysiącach egzemplarzy, wydawany jest w północnej Szwecji w mieście Skellefteå. Gazeta nie ma na poważnej lokalnej konkurencji, zapewne dlatego może otwarcie w internecie dyskutować o swoich planach.
– wiec
Religia i Etyka nie rozpalają Brytyjczyków
BBC zamknęło swoje forum Religia i Etyka, bo zainteresowanie stroną było coraz mniejsze.
Kierownictwo tłumaczy, że uczestnicy dyskusji z pewnością przenieśli się do social mediów. Jednocześnie BBC szuka oszczędności, a forum, używane przez relatywnie małą grupkę osób, było tylko źródłem kosztów. Strona pozostaje widoczna, ale nie można już do niej dodawać postów.
Aaqil Ahmed, szef działu Religia i Etyka, zapowiada, że zainteresowani tą dziedziną życia nie pozostaną bez opieki BBC – pod koniec 2011 roku ruszy blog, który ma się stać miejscem dyskusji.
Rezygnacja z forum na rzecz bloga to część nowej strategii BBC, ukierunkowanej na aktualne trendy Internetu, szczególnie social media i blogosferę.
Traktuj dziennikarza jak człowieka, a odwdzięczy się tym samym
Dziennikarz to pamiętliwa bestia. Nie, żeby zaraz mściwa (choć i tak bywa), ale pamiętliwa z pewnością. Nikt przecież nie lubi, gdy coś mu się obiecuje, a potem nie dotrzymuje słowa. Ludzie od PR powinni o tym pamiętać.
Rozczarowania, jakich nieraz doświadczyłam podczas współpracy z przedstawicielami PR, przypomniała mi niedawna historia z grą „Duke Nukem Forever„. Po kiepskich recenzjach, jakie zebrała, na Twitterze agencji zajmującej się promocją gry pojawił się wpis: „Zbyt wielu posunęło się za daleko w recenzjach. Oceniamy właśnie, kto następnym razem dostanie grę do oceny, a kto nie”.
Wiadomość została usunięta, przeprosiny do dziennikarzy wysłane, ale Czytaj dalej »
Dziennik Guardian i tygodnik Observer raczej w internecie
Wersje drukowane obu pism nie będą zlikwidowane, ale stracą wiodącą rolę w firmie. Guardian Media Group (GMG) zdecydował się na nową strategię po stracie 33 milionów funtów, z jaką zamknięto ostatni rok finansowy.
Sprzedaż papierowego Guardiana spadła w porównaniu z poprzednim rokiem o 12,5 procent, zaś Observera – o 13,9 procent. Jednocześnie ruch na stronach internetowych obu gazet był w kwietniu 2011 roku wyższy o 31 procent, niż rok wcześniej.
Ogólny obrót GMG w roku finansowym 2009/2010 (w krajach anglosaskich rok księgowego trwa od czerwca do czerwca) wyniósł 221 milionów funtów, z czego około 40 milionów pochodziło z cyfrowych wersji gazet.
Grupa GMG chce podwoić dochody ze źródeł cyfrowych do niemal 100 milionów funtów w 2016 roku, oszczędzając w tym samym czasie 25 milionów funtów.
W związku z tym Andrew Miller, dyrektor naczelny GMG, zapowiedział poważne przekształcenia w redakcjach. Ostrzegł, że jeśli zmiany nie zostaną wprowadzone, firma w ciągu trzech-pięciu lat straci płynność finansową.
Inwestycje w cyfrę nie mają się jednak wiązać ze zwolnieniami pracowników. Treści udostępniane za pośrednictwem internetu wciąż mają być darmowe. The Guardian był zresztą pierwszą brytyjską gazetą, która udostępniała (od 2006 roku) swoje teksty na stronie internetowej, zanim trafiły do druku.
Co zmieni się teraz w wersjach papierowych? Według GMG mają zawierać mniej newsów, a więcej analiz.
Na ten temat:
Prognozy są łaskawe dla drukowanych gazet, ale też chętnie zerkają w stronę internetu.
Prognozy są łaskawe dla drukowanych gazet, ale też chętnie zerkają w stronę internetu
Internet pożera czytelników prasy drukowanej, ale nie jest w stanie zjeść wszystkich, poza tym niektóre treści są dla sieci niestrawne. Mało tego: media elektroniczne i druk muszą nauczyć się żyć wspólnie, bo tylko wtedy wilk będzie syty, a owca cała. Z grubsza takie są prognozy, szczegóły poniżej.
W USA reklamy w mediach elektronicznych (do których zalicza się nie tylko internet, ale i komórki oraz tablety) warte będą w 2015 roku 2,8 miliarda dolarów (w 2010 roku: 1,1 miliarda dolarów).
To obliczenia z raportu firmy PricewaterhouseCoopers „Global Entertainment and Media Outlook: 2011-2015”.
Prenumeraty internetowe (subskrypcje) mają wynieść 319 milionów dolarów, przy 150 milionach w 2010 roku. Wbrew czarnym scenariuszom nie ma jednak mowy o likwidacji drukowanej prasy. W 2015 roku obroty w tej branży sięgną 25,1 miliardów dolarów, przy wzroście 3,5 procenta rocznie. Nadal jednak będą poniżej obrotów z 2007 roku (wtedy wyniosły one 25,4 miliarda dolarów).
Nie jest bowiem łatwo odbić się od dna. Na przykład obroty z reklam po spadku o 26,8 procent w latach 2007-2009, dopiero w 2010 roku poszły do góry i to zaledwie o dwa procenty.
Niedofinansowanie drukowanych pism sprawa, że rynek medialny nie jest stabilny i wciąż szuka zabezpieczenia w rozwijaniu przedsięwzięć internetowych.
Szczególne niebezpieczeństwo – według raportu – czyha na czasopisma lifestylowe i o celebrytach. Informacje w nich zawarte są bowiem łatwo dostępne w darmowych źródłach w internecie.
Dziennikarki bywają ofiarami przemocy seksualnej, ale nie chcą o tym mówić w redakcji
Choć wielokrotnie pisali o gwałtach, molestowaniu, czy przestępstwach seksualnych, to milczeli, gdy spotkało ich to samo. Raport przygotowany przez niezależny amerykański Commitee to Project Journalists opisuje przypadki przemocy seksualnej wobec dziennikarzy. Zdarzają się podczas ich pracy, ale często nie są zgłaszane ani przełożonym, ani policji.
CPJ przeprowadziło wywiady z ponad 50 dziennikarzami. Spośród 27 osób na Bliskim Wschodzie, w Azji Południowej, Afryce i Ameryce Południowej pięcioro zgłosiło brutalne gwałty. Wyniki w grupie dwudziestu pięciu międzynarodowych korespondentów były podobne: ofiarami gwałtu padły dwie osoby, a pięć opisywało inne praktyki seksualne: dotykanie intymnych miejsc, penetrację dłonią.
Ofiarami seksualnych napaści częściej są kobiety, a trzy główne kategorie wyodrębnione przez CPJ to: ataki w odwecie (na konkretne dziennikarki), przemoc seksualna podczas wydarzeń publicznych (wojen, zamieszek) i przemoc seksualna wobec dziennikarzy przetrzymywanych w więzieniach.
Dziennikarze tłumaczyli CPJ, że wolą nie zgłaszać przestępstw seksualnych. Kobiety bały się szykan i tego, że stracą szacunek w swoim środowisku, a mężczyźni się wstydzili. – Nie powiedziałam o napaści, bo bałam się utraty zleceń. Czułam się jak idiotka i obwiniałam o to, co się stało. Myślałam, że może byłam niewłaściwie ubrana, albo zachowywałam się prowokująco. Bałam się, że redaktorzy też tak pomyślą, więc milczałam – mówi Jenny Nordberg, szwedzka dziennikarka mieszkająca w Nowym Jorku, która w 2007 roku została napadnięta przez grupę mężczyzn podczas zamieszek w Karaczi (Pakistan). Gwałtu udało jej się uniknąć, bo pomogli przechodnie.
Reporterka z Kolumbii, Jineth Bedoya, została zgwałcona w 2000 roku przez kilku mężczyzn w odwecie za jej publikacje. Jako jedna z nielicznych zgłosiła sprawę policji, ale nikogo nie zatrzymano.
Ograniczenie wolności słowa – takie według CPJ mogą być konsekwencje przemocy seksualnej wobec dziennikarzy – skutecznie zastraszeni niczego kontrowersyjnego już nie napiszą.
Eksperymenty na ścianie
Skoro konsument przechodzi obojętnie już nawet obok erotyki lub przemocy, to co może zrobić firma, by przyciągnąć jego uwagę? Reklama sztokholmskiej filii McDonald’s zatrzymuje klientów na co najmniej 30 sekund, po czym wysyła ich prosto do restauracji. Nikt nie protestuje. Na elektronicznym billboardzie, który pojawił się pod koniec maja w centrum miasta, każdy może zagrać w Ponga. Potrzebny jest tylko smartfon z dostępem do internetu. Nie trzeba ściągać aplikacji, wystarczy wejść na stronę picknplay.se, ruszać palcem po wyświetlaczu i obserwować na billboardzie swoje granie. Jeśli nie przegramy przez 30 sekund, dostajemy elektroniczny bon na jedzenie lub picie oraz informację, gdzie jest najbliższy McDonald’s.
Grający billboard wymyśliła agencja reklamowa DDB Stockholm. McDonald’s już reklamował się za pomocą interaktywnych billboardów. W Londynie wisiał telebim, który wyświetlał szybko poruszające się przedmioty, między którymi pojawiały się produkty od McDonald’s. Wystarczyło uchwycić je aparatem telefonu i wymienić w najbliższej restauracji na prawdziwe jedzenie lub napoje.
– Wojtek Piesta